Obserwatorzy

wtorek, 26 kwietnia 2011

MaxFactor Lip Tint

           W dzisiejszych czasach coraz więcej firm produkujących kosmetyki idzie w ilość a niestety, nie w jakość. Rynek zalewają gadżety, które jak się okazuje po zakupie i wydaniu pieniędzy, są beznadziejne a najlepsze dla nich miejsce to kosz na śmieci... Ja osobiście nadziałam się już wiele razy... Sama chyba nie zliczę ile. Jak każda kobieta, interesuję się nowościami na rynku. Jestem osobą, która nie wyraża swoich opinii zanim czegoś nie przetestuje na sobie. Wiele razy spotykam się z opiniami na temat jakiegoś kosmetyku a dziewczyny piszą (...) To jest beznadziejne, koleżanka kuzynki stosowała... Hello?!
Tak cz inaczej ja nigdy tak nie robię. Lubię być swoim własnym królikiem doświadczalnym. I tak dwa tygodnie temu kupiłam gadżet, który postanowiłam, jak zwykle przetestować na sobie... Chciałam poużywać go trochę aby sprawdzić jak sprawuje się w różnych warunkach. Gadżetem tym jest mazak do ust marki MaxFactor.
Na początku byłam bardzo sceptycznie nastawiona do zakupu, bo jak może być mazak do ust?!
Ale po paru użyciach... Jestem zachwycona. :)

Bardzo polubiłam moją nową zabawkę i odetchnęłam z ulgą. Mój mazak jest w kolorze nr. 7-Coral Crush. Jest to kolor, który przypomina malinę z pomarańczą. Bardzo żywy, wyrazisty i nasycony kolor. Powiem szczerze, że niewiele szminek może pochwalić się tak intensywnym kolorem. No ale co z tego, jak kolor zaraz się "zje"? Haaa... i tu tkwi cały sens. Kolor jest trwały przez cały dzień. Malując usta rano, nie musimy nanosić poprawek co najmniej przez 3-4 h. Ciekawe co? Kolorek po tych 3 godzinkach lekko blednie i jeśli chcemy, możemy lekko poprawić. Aby nałożyć mazak idealnie, najpierw musimy obrysować usta, tak, jak tradycyjną konturówką. Pamiętajmy,aby nie wyjechać. Jeśli jednak zdarzy się że wyjedziemy poza linię warg, mamy jakieś 5 sekund na skorygowanie błędu. Potem już nie zmyjemy mazaka przez następne kilka godzin. Jeśli mamy wprawną rękę, możemy wyjechać równo poza kontur ust. Otrzymamy wtedy bardzo rzeczywisty efekt powiększenia.
 Na szczęście mazak nie jest bardzo trwały i w miarę "eksploatowania" naszych ust powolutku się ściera. Pod wieczór nie ma już śladu po kolorze. Jeśli jednak po nałożeniu go na usta będziemy je intensywnie oblizywać, mazak zmyje się od razu. Potrzeba około 5 minut aby barwnik się wchłoną i wysechł.  Mazak troszkę przesusza usta i zanim się go zastosuje, koło godzinki wcześniej warto nawilżyć wargi czymś typu Carmex. Jest on tylko "barwnikiem" i nie ma substancji nawilżających. Przynajmniej tak mi się wydaje po przetestowaniu go.
Ale najważniejsze  jest to, że nie straszne mu picie i jedzenie. Mazak idealnie nadaje się na wielkie wyjścia, gdzie nie mamy czasu na częste poprawki.  No i tu nachodzi pytanie... Czy można go używać w ciągu dnia? Otóż tak. Marka MaxFactor stworzyła wiele odcieni. Mazak występuje w odcieniach bardzo intensywnych, jak również bardziej " dziennych".
Kolory, które mamy do wyboru to:
Pink Petal, Berry Burst, Marshmallow, Royal Plum, Coral Crush, Nice n Nude, Passion Red oraz Latte.
Cena waha się w granicach 100 NOK czyli 50 zł. :)
To, co jeszcze mnie interesuje, to to, na ile taki mazak starcza i czy nie wysycha. Post zostanie zmodernizowany jak mazak się skończy. Zobaczymy kiedy. ;)

wtorek, 19 kwietnia 2011

Fedora...

         Parę dni temu pisałam na moim Twitterze, że poszukuję wiosennego kapelusza. Do sklepów weszły już kolekcje typowo wiosenne, więc pomyślałam, że kapelusze też już będą. Były. Ale niestety, wszystkie były słomiane. Bardzo modne są teraz kapelusze we wszystkich odcieniach słomki, że tak napiszę. Ale nie o to mi chodziło. Mam już kapelusz słomkowy i jest on bardziej letni niż wiosenny. Pasuje idealnie na plażę do długiej lub krótkiej sukienki ale nie do spodni.
Cały dzień chodziłam po sklepach szukając tego jedynego... W H&M'ie był duży wybór... Ale męskich. Damskie, niestety, znów słomiane. Powiem Wam szczerze, że męskie kapelusze mają bardzo ciekawe kroje. Czasem nawet ciekawsze niż damskie... A ja szukałam właśnie takiego, który miałby nieco kształt męskiego kapelusza. Taki kształt mają kapelusze typu Fedora. Fedora to kapelusz z rondem, z wklęsłą fałdą na górze powstały w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku. Nazwa pochodzi od imienia głównej bohaterki sztuki francuskiego dramaturga Victoriena Sardou z 1880 r pod tytułem "Fedore", księżniczki Fedory Romazowej, która nosi podobne nakrycia głowy.
Ja szukałam własnie takiego kapelusza. Kapelusza materiałowego, a raczej filcowego, który mogłabym nosić do eleganckich strojów jak również bardziej luźnych. I akurat pod koniec zakupów znalazłam. Mój wymarzony kapelusik znalazłam w sklepie BIK BOK. Występował on w dwóch kolorach. Czarnym i szaro-liliowym. Ja zakładałam, że mój kapelusz musi być w beżu lub w jego odcieniu. Jednak gdy znalazłam ten szaro-liliowy i zobaczyłam jak idealnie podkreśla kolor moich tęczówek, które są szaro-niebieskie, pomyślałam, że muszę go mieć. Dodatkowo moja Fedora jest przewiązana czarną tasiemką, która z boku związana jest w malutką, płaską kokardkę. Kapelusz był ozdobiony piórkami ale nie przepadam za nimi, więc szybciutko się ich pozbyłam. ;D Cena to 150 NOK czyli około 75 zł. Już nie mogę się doczekać kiedy wyjdzie trochę słonka żebym mogła skomponować mój kapelusz z całym outfit'em. Co o nim myślicie? :)




niedziela, 17 kwietnia 2011

Możesz to zrobić samemu!

         Od zawsze szukałam peelingu do twarzy, który świetnie oczyszczałby pory, byłby zarazem łagodny dla cery i świetnie by było, gdyby jeszcze nawilżał. Ale skomplikowane zdanie mi wyszło...
 Ostatnio pisałam o peelingu do ciała z pomarańczą, który zrobiłam w domu razem z siostrą. W sobotę  postanowiłyśmy zrobić kolejny peeling. Tym razem właśnie do twarzy. Cały proces tworzenia jest bardzo podobny jak przy poprzednim peelingu. Tak samo składniki "suche" można trzymać osobno a olej kokosowy dać zaraz przed użyciem. Ja jednak preferuję zmieszać wszystko od razu.
To, co najlepsze w tym peelingu to to, że jest w całości jadalny! Ja pod prysznicem zawsze skubnę trochę zanim nałożę go na twarz. Nie ma tu żadnej chemii ani sztuczności. A jaki piękny, kokosowy zapach...
Chcecie zobaczyć jak łatwo zrobić taki idealny peeling? Proszę bardzo. Prościej chyba nie mogło być:

Składniki potrzebne do zrobienia peelingu:
1. Mielone migdały- 0,5 szkl.
2.Mielone otręby lub płatki owsiane- 0,5 szkl.
3.Mleko w proszku- 0,5 szkl.
4.Olej kokosowy- 4 łyżki stołowe
5.Dla efektów wizualnych możemy dodać suszone płatki róży. Ja nie miałam.
6.Olej kokosowy można roztopić lekko w mikrofalówce, ale nie może być gorący.




czwartek, 14 kwietnia 2011

Peeling pomarańczowy domowej roboty

        Wczoraj pisałam na temat książki, którą dostałam od siostry. Dzisiaj przeszłam do działania. Postanowiłam razem z sis stworzyć peeling do ciała ze skórką pomarańczową. Na szczęście wszystkie składniki znalazłam w domu.
Składniki potrzebne aby stworzyć peeling:
1. Sól morska średnioziarnista. Można kupić gruboziarnistą i zmielić na drobniejsze cząsteczki. (0,5 szkl.)
2. Mielone migdały. Ja miałam w całości i zmieliłam. (0,5 szkl.)
3. Mielone ziarenka słonecznika bez łupek. (0,5 szkl.)
4. Płatki owsiane lub pszenne średniej wielkości. (0,5 szkl.)
5. Skórka z pomarańcza posiekana na drobno. ( Z połowy pomarańczy)
6.Olej kokosowy nierafinowany, czyli taki, który pachnie kokosem. Olej rafinowany nie pachnie. (4 duże łyżki)
7. Aromat migdałowy.


Sól morską, mielone migdały, słonecznik, płatki owsiane oraz skórkę pomarańczową musimy połączyć ze sobą w miseczce.
 Pamiętajmy, aby skórka była drobno posiekana gdyż może zatkać nam kratkę pod prysznicem. :) 
Następnie dodajemy nasz olej kokosowy.

Ponieważ olej kokosowy jest "ścięty", możemy go trochę roztopić w mikrofalówce. Ale tak, aby nie był gorący. W przepisie podane jest, aby "suche" składniki były trzymane w dwóch osobnych pojemniczkach. Ja zmieszałam je od razu, bo wiem, że zużyje peeling dość szybko, zanim zacznie się psuć. Jeśli chcemy, aby peeling wytrzymał nam dłużej i się nie zepsuł, skórkę pomarańczową możemy zasuszyć przed dodaniem do peelingu a olej kokosowy dodać przed użyciem.


 Ja dzisiaj przetestowałam mój peeling i jest cudowny. Świetnie nawilża i peeling'uje takie miejsca jak łokcie, kolana czy kostki.
 Te miejsca najbardziej potrzebują peelingu. Równie dobrze sprawdza się na skórze na całym ciele. 
Nie jest gruboziarnisty i nie podrażnia skóry. Zapach migdału,kokosa i pomarańczy... Nie do opisania. Dzisiaj zamiast kąpieli miałam małe domowe SPA. Ponieważ sama tworzyłam kosmetyk, wiem co jest w nim zawarte i mam pewność, że jest 100% naturalny. Podzieliłam się z siostrą, ponieważ kosmetyku wyszło na dwa słoiczki. Asia jest tak samo bardzo zadowolona jak ja. 

 W książce zawarte jest jeszcze wiele innych przepisów na szampony, mydła, balsamy a nawet bomby musujące do kąpieli. Do większości jednak potrzebne są profesjonalne składniki takie jak np. oleje, barwniki, witaminy itd. Produkty do tworzenia takich kosmetyków niestety, nie należą do najtańszych. Jednak wszystkie składniki starczają na więcej niż jedno zastosowanie. Następny kosmetyk który planuję stworzyć to peeling do twarzy. Interesuje was jak takowy stworzyć? Czekajcie na kolejny post. Buziak!


wtorek, 12 kwietnia 2011

Kosmetyki naturalne domowej roboty

      Moja siostra... Ona zawsze potrafi mnie zaskoczyć... Asia, bo tak jej na imię, jest moim zupełnym przeciwieństwem. Oprócz mody, ma zupełnie inne zainteresowania niż ja. Ona uwielbia cyferki... Matematyka była jednym z jej ulubionych przedmiotów... Dla mnie w szkole najważniejsza była plastyka, technika..
Ale mimo wszystko, wie co lubię. :)
I tak własnie dzisiaj zaskoczyła mnie książką... Dzisiaj dostałam od niej świetną książkę o tym, jak w domowym zaciszu stworzyć naturalne kosmetyki. :)
Książka została napisana przez Marię Løfstedt i Palla Masdottir. Jest w języku norweskim. Zaskoczyło mnie to, jak łatwo można stworzyć kremy, mydła, peelingi, bomby kąpielowe a nawet pomadki ochronne i szampony. I to wszystko samemu, oczywiście... W książce, na wszystkie produkty, które pragniemy stworzyć, podane są dokładne składniki oraz ich ilości.
To co nam będzie potrzebne, to przede wszystkim  naturalne oleje i tłuszcze, witaminy, olejki eteryczne, zioła, naturalne barwniki itd... No i oczywiście coś, w co możemy nasze kosmetyki spakować.
Ja jestem książką zachwycona. Zaraz biorę się za zamawianie składników tylko co najpierw wybrać? Balsam do ciała z różą i bergamotką? A może lawendową, musującą bombę do kąpieli? Ahh nie, no przecież mam tylko prysznic... ;)


Strony są norweskie, ale w każdym innym kraju na pewno są sklepy lub strony internetowe, gdzie można zaopatrzyć się we wszystkie składniki. Jesteście ciekawi co mi z tego wyjdzie? Jak tylko przyjdą moje składniki, zabieram się do pracy. Efekty na pewno zobaczycie tutaj. :)

Dla wszystkich zainteresowanych, naturalne składniki można zamówić ze strony www.sunvita.no
Tutaj znajdziemy wszystkie pojemniczki, które będą nam potrzebne: www.panduro.no
Olejki eteryczne znajdziemy tutaj: www.norske-eteriske-oljer.no

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Kolorowe kolorki :)

          Cześć. Nie piszę dzisiaj moi kochani bo to już wiecie.  ;) Wiecie też, że od dawna jestem maniakiem błyszczyków marki L'Oreal Glam Shine... I właśnie w sobotę chodząc sobie po Cubus'ie zobaczyłam, że marka wypuściła na rynek nowe kolorki. Kolekcja nazywa się Fresh. I muszę przyznać, że nazwa jest bardzo trafna. Byłam zdziwiona bo nie spotkałam się jeszcze z żadną reklamą tej kolekcji. Ani w necie ani w TV. Tak czy inaczej kolorki przyciągnęły moją uwagę. I oczywiście jeden musiał być mój. Nie mogłoby być inaczej, gdybym z tych wszystkich kolorków nie wybrała błękitnego. :D Tak tak.. Błyszczyki występują w wielu kolorkach, takich jak: 600- Aqua Curacao, 601- Aqua Lemon Tonic, 187- Aqua Mandarin, 185- Aqua Fuchsia, oraz 183- Pomegranate.

Występują również w wersji 6-godzinnej:

No i oczywiście nie mogło zabraknąć czegoś, dla maniaków lakierów do paznokci. U mnie w prawdzie lakiery jeszcze się nie pojawiły, ale w necie znalazłam, jak się prezentują: 

No a teraz parę słów o tym jak się błyszczyki sprawują. Jak pisałam wcześniej ja wybrałam ten w odcieniu Aqua Curacao. Uff na szczęście na ustach nie jest niebieski.. Testowałam wszystkie kolory i właściwie oprócz połysku, nie barwią one ust. No może Fuchsia troszkę koloruje na różowo. 
Jak wszystkie błyszczyki L'Oreal'a, również i te przepięknie się błyszczą i dają efekt
"mokrych ust". Błyszczyki są przejrzyste i nie mają w sobie drobinek brokatu. Po nałożeniu delikatnie przysychają, przez co nie zlizują się z ust za szybko. Hmm chyba wiecie o co mi chodzi... :P
No i te kolory... Nie da się nie skusić na nie... Typowo letnie, żywe kolorki. Do mojego Curacao planuję dokupić jeszcze lakier. Oczywiście ten turkusik. Moja kolekcja błyszczyków powiększyła się o kolejny a uwaga, uwaga... cała to 25 błyszczyków. Piszę oczywiście tylko o Glam Shine'ach... :P
Ahhh jedni mają bzika na punkcie lakierów, ja mam bzika na punkcie Glam Shine'ów. Na pewno do lata wszystkie kolorki będą moje... Moje... Tylko Mojee... <3 <3 
Macie już jakieś doświadczenia z tymi lakierami? Zachęcam do komentowania. Buziaki

piątek, 8 kwietnia 2011

DiorSkin Forever

         Cześć kochani, przepraszam, że jakiś czas tu nie zaglądałam. Niestety, trochę spraw zabierało mi czas i łatwiej było mi nakręcić filmik na youtube.com niż pisać posta. Dzisiaj w końcu postanowiłam napisać. Dzisiejszy post będzie dotyczył podkładu. Podkładu, który jest moim najlepszym podkładem jaki kiedykolwiek używałam. Kiedyś miałam problemy z cerą, co niestety, wymagało, abym stosowała podkłady bardzo kryjące. Na szczęście teraz nie mam już problemów, ale podkład o którym mówię spisał się świetnie przy cerze problematycznej jak i normalnej.
 A oto i on: Christian DiorSkin Forever.
Podkład przeznaczony jest dla osób aktywnych, dla których liczy się idealnie gładka cera. Właściwie taka cera ważna jest dla wszystkich kobiet, nie tylko tych aktywnych. Ale chodzi mi o to, że jest to podkład, który nie wymaga częstych poprawek. Nie wymaga matowienia pudrem po paru godzinach. Podkład po nałożeniu sprawia wrażenie, jakby był drugą skórą. Szybko wysycha i idealnie stapia się z kolorem skóry. Cera jest matowa a za razem promienna. Podkład idealnie kryje ale nie daje efektu maski. Już cienka warstwa pokrywa niedoskonałości ale nie obciąża. Pewnie znacie to uczucie, gdy pod podkładem, nasza skóra zaczyna się burzyć, pory wypełniają się i mamy wrażenie, że naszej cerze brakuje tlenu... Przy tym podkładzie nie ma tego uczucia... Zawarty w podkładzie Hydra- Gel System działa jak regulator nawilżenia, co daje uczucie przyjemnego komfortu na bardzo długo. Filtry SPF 25 chronią dodatkowo naszą cerę przed szkodliwym promieniowaniem. Pompka ułatwia dozowanie. Podkład ma dość rzadką konsystencję, ale zaraz po nałożeniu na twarz zastyga, więc musimy pamiętać, aby zbytnio się nim nie bawić. Mogą powstać nam nieestetyczne smugi. Bardzo się dziwię,że tak rzadki podkład, a prawie płyn może tak świetnie kryć...Nie brudzi ubrań ani palców przy dotknięciu.
No i oczywiście to, co odstrasza Nas od tak dobrych kosmetyków. Cena. Cena waha się w granicach 160 zł za 30 ml... Nawet dla mnie jest to dużo. W prawdzie miałam już 4 buteleczki ale podkład, to coś, co stosujemy na co dzień, przez co zużycie jest bardzo duże. Ja moją 5 buteleczkę zaczęłam oszczędzać i używam tylko na specjalne okazje. Na rynku pojawia się wiele podkładów, które mają podobne działanie a są tańsze. Podobne bo póki co żaden podkład nie sprawdził się u mnie tak jak  DiorSkin Forever...