Obserwatorzy

wtorek, 22 lutego 2011

Trendy wiosna-lato 2011

Cześć! Dzisiaj postanowiłam poopowiadać Wam troszkę o trendach na nadchodzącą wiosnę i lato.
Jak doskonale wiemy, w wielu krajach zaczęły się tygodnie mody. Również w Norwegii. Niestety, nie udało mi się dostać do Oslo ale śledziłam wybiegi on-line. ;) Pierwszy w oczy rzucił mi się jeans. Od stóp do głów będziemy się ubierać w jeans. W tym sezonie nie musimy dobierać bluzki do spodni bo mamy prawo mieć z jeans'u wszystko. A to za sprawą Stelli McCartney i Mulberry.
Kolejną ciekawostką jest to, że wraca do nas neon. Kolory neonowe również będą rządzić wiosną i latem, i podobnie jak z jeans'em, możemy być cali kolorowi. Łącznie z makijażem. Ja raczej staram się mieć własny styl. Kupuję i noszę to, w czym czuję się dobrze. Podobnie jest z makijażem. I w tym sezonie na pewno będę modna bo neonowe kolory to coś, co odzwierciedla moją duszę. Uwielbiam łączyć zielenie z różami i nie boję się tego. I nie boję się słów krytyki. Na paznokciach nawet w środku zimy gości u mnie trawiasta zieleń lub błękit nieba. ;) Takie żywe kolorki wprowadza nam m.in. Max Mara, Sonia Rykiel, Versus i Nina Ricci.
Latem, gdy jest nam gorąco, mamy ochotę ubierać się w jasne rzeczy ze zwiewnych materiałów. Takie też gościły na wybiegach. I znów od góry do dołu. Domy mody takie jak Chloe, Alexander Wang, Calvin Klein czy Chanel  postawili na elegancję, prostotę i biel.
Wraca do Nas moda na styl azjatycki. Japońskie kimona, chińskie sukienki, krwawe usta i czarne kreski na oczach. A za czyją sprawą? A to za sprawą Kenzo, Louis Vuitton i CNC.
Czy wy też marzycie o wyprawie w tropiki, na savannę i do lasu deszczowego? Wystarczy spojrzeć na kreacje Prada, Emilio Pucci czy Dior'a. Cętki, tropikalne kwiaty, liscie...



O wybiegach można by tak w nieskończoność, bowiem pomysłowość projektantów nie zna granic. Ponieważ tak jak pisałam wcześniej, lubię żywe kolory, postanowiłam zrobić makijaż łącząc parę stylów. Pożyczyłam sobie jeans od Stelli McCartney, azjatycką kreskę od Louis Vuitton i neonowe usta od Max Mara. Oto co mi wyszło. Cały tutorial można zobaczyć na moim kanale na youtube.com

czwartek, 17 lutego 2011

1000 i jedna róża..

Będąc jeszcze małą dziewczynką, już zaczynałam lubować się w zapachach. Pewnego dnia poczułam, że moja mama pachnie tak pięknie jak róża zerwana prosto z krzaczka, mokra jeszcze od porannej rosy. I wtedy ją odkryłam... 2000 et Une Rose.. Lancome...Zapach, który sprawia, że miękną mi kolana... Zapach zamknięty w błękitnym flakoniku w kształcie kropli rosy z malutką, niebieską wstążeczką...
"Róża" powstała w 1999 roku w limitowanej edycji. Miała być dla Lancome wejściem w nowe millenium. Podobno można ją było dostać tylko w instytucie Lancome. "Róża" jednak ukazała się również w sklepach,chodź w bardzo małym nakładzie. I niestety, tak szybko jak się pokazała, tak też szybko zniknęła. Po 6 latach od wypuszczenia na rynek majestatycznej "Róży", pojawia się ona znowu.. Znowu limitowana edycja...Pod inną nazwą Mille et Une Rose oraz w innym flakoniku i delikatnie zmienionym aczkolwiek tak samo głębokim zapachu. Zapachu pełnym wielu róż. A każda o innej charakterystycznej  dla danej odmiany nucie... Od purpurowo- czerwonych, przez różowe, błękitne, żółte, aż po kremowo-białe. Róża purpurowa jest gorzka.. Błękitna z metaliczną, chłodną nutą... Żółta pełna słońca i soczysta... Biała pachnie elegancją... I wszystkie zebrane razem... Dodatkowo kapka wanilii, piżma i bursztynu...  Moją "Różę" kupiłam w Harrods'ie w Londynie.. Gdybym wiedziała, że zniknie tak szybko, na pewno kupiłabym dwa flakoniki... Nie wiem czemu Lancome wycofał zapach tak bardzo kobiecy... Cóż.. Może jeszcze kiedyś "Róża" do nas wróci.. Jeśli będziecie mieli możliwość, przenieście się razem z tym zapachem na pole różane... Zaraz po wschodzie słońca... Tak by na płatkach kwiatów były jeszcze błękitne kropelki rosy.. Wtedy zrozumiecie o czym pisałam..

wtorek, 15 lutego 2011

L'Occitane

Cześć. Czy u was dzisiaj też taki ziąb na dworze? U mnie mrozi już od jakiegoś czasu i mróz nie chce ustąpić. U Was pewnie podobnie. Nie licząc tych oczywiście, którzy mieszkają na Florydzie... Nie każdy jednak miał szczęście zamieszać w ciepłym kraju. Ja żyję w kraju wiecznej zimy. Z tego powodu moje łapy potrzebują pielęgnacji. Bo przecież nie chcemy popękanych naczynek na dłoniach prawda? Własnie tak. Popękane naczynka i przebarwienia mogą występować po uprzednim przemrożeniu łapek. Nie jest to jedyny problem. Często nasze dłonie są bardzo przesuszone np. słońcem i podrażnione środkami chemicznymi, co również prowadzi do rozdwajających się paznokci. Nasze dłonie pełnią bardzo ważną rolę w Naszym życiu, dlatego  należy się im dobre traktowanie. Nie tylko one są narażone na codzienne podrażnienia. Co z naszymi stopami? Całodzienne chodzenie, ciężkie buty, utrzymanie ciężaru ciała... Stopy wcale nie mają łatwiej... Co powinniśmy robić? Nawilżać,nawilżać i jeszcze raz nawilżać. Dwa razy w tygodniu powinien być wykonywany peeling aby usunąć zrogowaciały naskórek. Kremy używane przez nas powinny być bardzo tłuste i tworzyć ochronną warstwę. Pamiętajmy jednak by nie kremować dłoni przed jazdą samochodem bo może się to okazać niebezpieczne.. :D Dłonie powinny być również nawilżane po każdym myciu rąk. Na naszych dłoniach skóra jest bardzo delikatna i łatwo ulega podrażnieniu a częste nawilżanie tworzy barierę ochronną. Ja testowałam już wiele kremów, które mogłyby dobrze chronić. I powiem szczerze, że niewiele się sprawdziło. Jednak po paru latach szukania, znalazłam. :)
Kremem, który chcę Wam zaprezentować, jest krem marki L'Occitane.
Sama marka powstała w 1973 roku na południu Francji w Prowansji. Została założona przez Oliwiera Baussan'a. L'Occitane posiada już około 1000 sklepów na całym świecie a myślą przewodnią marki jest odzwierciedlenie podstawowych wartości, prostoty, autentyczność, szacunek dla nas i dla naszej planety. Marka bowiem wykorzystuje same naturalne składniki
 Ja miałam okazję przetestować  krem do rąk i stóp do skóry suchej. Oba kremy często występują w komplecie. To, co mnie zauroczyło, to ich opakowanie. Bardzo eleganckie, aluminiowe tubki z organiczną nalepką. Krem do rąk zawiera 20% masła Shea, dzięki czemu silnie nawilża dłonie. Nie jest on jednak "typowo" tłusty. Jest raczej aksamitny. Tak jak nasze dłonie po zastosowaniu go. Jego konsystencja jest gęsta, co ułatwia aplikację. Można go stosować na rany bo świetnie je goi.  W swoim składnie ma olejek kokosowy, miód i ekstrakt z migdałów. Powinno się go stosować na dzień i na noc tak często, jak potrzebujemy.Krem posiada również to coś, co było bardzo istotne dla mnie.Można go aplikować przed jazdą autem, ponieważ bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia typowo tłustej warstwy, przez co dłonie nie ślizgają się na kierownicy.

Krem do stóp ma bardzo podobne działanie, ale jest trochę lżejszy. W jego skład wchodzi 15% masła Shea, arnika i olejek lawendowy. Ma rzadszą konsystencję niż ten do rąk ale podobnie świetnie nawilża a jego zapach odświeża  Daje ulgę zmęczonym stopom po całym dniu. Cena kremu do rąk i stóp to ok. 83zł za sztukę. Marka posiada sklepy internetowe na terenie wielu krajów.
Ja jestem zachwycona marką L'Occitane i na pewno na stałe będzie gościć w mojej kosmetyczce. W skład marki wchodzi jeszcze wiele innych produktów pielęgnacyjnych do ciała,włosów a także dla mężczyzn. Tylko czekają na wypróbowanie. Ja się skuszę na pewno a Wy? :)

poniedziałek, 14 lutego 2011

Powiększać czy nie? O to jest pytanie...

Witam Was bardzo cieplutko. :)) Jeszcze do niedawna powiększanie ust kojarzyło się z czymś nieosiągalnym dla przeciętnego człowieka. Był to raczej kaprys gwiazd dążących do ideału. Czasy się zmieniły i wiele przeciętnych kobiet pragnie pięknych i wydatnych ust. Usta, jak wiadomo, są jedną z najważniejszych części twarzy, zaraz po oczach. Usta to wizytówka naszej twarzy. Niestety, nie każdą z nas natura obdarzyła pięknymi i pełnymi ustami. Ale czy od razu trzeba je wypełniać chemicznymi preparatami? Czy nie ma dla nas innej, łagodniejszej możliwości? 
Ja jestem zdecydowanie w tej większej połowie kobiet, które pragną idealnych ust. Nie raz zastanawiałam się jak można by osiągnąć taki efekt. Czytałam w internecie wiele artykułów na temat wypełnień ust. Najczęściej spotykanymi wypełniaczami są Voluma czyli bardzo gęsty wypełniacz na bazie kwasu hialuronowego. Używany nie tylko do powiększania ust ale również do modelowania twarzy i przywracania jej objętości. Efekt utrzymuje się około dwóch lat a cena to od 2800 do 3000 zł. Można jednak znaleźć kliniki w których cena wynosi około 800 zł za ampułkę. Hmm czy warto płacić aż tyle za efekt powiększonych ust na dwa lata? Dwa lata to maximum. Preparat bowiem może wchłonąć się dużo szybciej. Nawet po pół roku. Zależy to oczywiście od reakcji organizmu na intruza. 
Kolejnym, często stosowanym preparatem jest Aquamid. Jest to wypełniacz stały czyli taki, który się nie wchłania. Ale czy na pewno? Wiele osób jest rozczarowanych działaniem Aquamid'u bo podobno wchłania się po 7-8 latach. To również zależy od organizmu bo może zostać nawet na 15 lub 20 lat. Co jeśli lekarz zrobi coś źle? No cóż, pozostajemy z jedną połową ust większą na 1/3 życia. :D Cena Aquamid'u wynosi około 2000 zł.
No dobrze, ale czy nie ma nic mniej inwazyjnego jak zastrzyki w nasze delikatne usteczka? :( Oczywiście że jest. Zawsze możemy co rano nacierać usta papryczką Chilli. :D To był żart oczywiście. W takim przypadku przychodzą nam z pomocą błyszczyki. Czyli coś co łączy przyjemność z pożytecznym.
Ja próbowałam 3 błyszczyków i nie każdy się sprawdził.
Preparatami stosowanymi przeze mnie były: Dior Lip Maximizer, IsaDora Pump'n'Plumb oraz Sally Hansen Lip Inflation.  Może zacznę od końca. Sally Hansen: Nie jest chroni ust. Nie łagodzi podrażnień. Tylko powiększa usta. Zawiera miętę, która dodatkowo ma chłodzić i łagodzić uczucie szczypania. Musze przyznać, że błyszczyk delikatnie uwydatnia usta i ma piękny połysk. Niestety, jego wadą jest smak. Niby miętowy ale trochę gorzki. Nie był najgorszy ale zalecałabym stosować go tylko na linię górnej wargi. Tak aby jak najmniej czuć jego smak. Cena produktu to około 30 zł więc nie jest tragicznie.Występuje on w 3 kolorach i na ustach jest bardzo subtelny. Mogę go polecić.
Kolejnym błyszczykiem jest IsaDora: To co mogę o nim powiedzieć, to to że ma ładne odcienie kolorów. Nic więcej. Jest nie przyjemnie gęsty i ciężko go zaaplikować. Ma wypełniać usta za pomocą mikro-cząsteczek kolagenu. Szczerze mówiąc, ja nie czułam nic. Zero doznań po zastosowaniu. Oczywiście zero powiększenia ust. Cena? Około 50 zł. Jakie wnioski? Lepiej sobie kupić tańszy błyszczyk i też będzie miał ładne odcienie jak ten.
No i ostatni pod nóż idzie Dior. Marka znana chyba wszystkim dziewczyną. I co z tego? A to że jest to mój faworyt. Kupiłam już 3 buteleczkę i chyba będę mu wierna już zawsze. Zawiera aktywny kolagen. Daje natychmiastowy efekt wypełniający (globulki wiążące wodę i globulki hialuronowe zagęszczają substancję międzykomórkową i zwiększają objętość, a żywica poprawia ukrwienie ust). Stosowany codziennie trwale powiększa usta. Smak? Specyficzny ale przyjemny. Świerzy. Konsystencja dość gęsta ale bardzo trwała. Delikatny efekt szczypania ale można się przyzwyczaić. Piękny kolor i efekt mokrych ust. Cena? 120 zł. Dużo... ale warto. Wydaje mi się że zamiast inwazji w nasz organizm, można zaopatrzyć się w ten błyszczyk a efekt będzie podobny.
To były moje doznania po stosowaniu błyszczyków. Decyzja należy do Was. ;)

piątek, 11 lutego 2011

Olay aqua physics day and night :)

Witam Was babeczki. :)) Wczoraj nudząc się w domku,postanowiłam wyruszyć na miasto. Chodząc po sklepach, przypomniało mi się, że nie mam już kremu na noc. Wcześniej używałam kremu Vichy Aqualia Thermal i chodź był on typowym kremem nawilżającym, świetnie się nadawał na noc i na dzień. Ponieważ mieszkam w mroźnej Norwegii, gdzie dla przykładu, dzisiaj jest na dworze około -13, odpowiednie zabezpieczenie twarzy jest niezbędne. Krem Vichy był idealny na takie warunki. Świetnie nawilżał twarz, robił na niej, jakby, ochronną powłokę.  Tak czy inaczej, skończył się i musiałam poszukać czegoś nowego. Z racji tego, że lubię experymentować, postanowiłam znaleźć coś, czego jeszcze nie próbowałam. :))
Chodząc po Lindex'ie napotkałam markę Olay. Wiem z opowiadań, że marka cieszy się dość dużą popularnością i nie należy do najdroższych. Nigdy wcześniej nie używałam kosmetyków firmy Olay i postanowiłam własnie tam coś znaleźć dla siebie. Wybór był dość duży. Kremy dla każdego przedziału wiekowego. Ja potrzebowałam czegoś dla skóry koło 25 roku życia. Potrzebowałam kremu nie typowo na zmarszczki ale wygładzającego i nawilżającego. I coś znalazłam. Znalazłam krem Aqua Physics. Krem jak pozostałe, występował w wersji na dzień i na noc. Podobno jest to seria niedostępna w Polsce.  Zawiera wyciąg z kopru morskiego. Cena nawet przystępna, u mnie 99 NOK czyli koło 50 zł za sztukę. ( wiem, że pewnie w pozostałych krajach są o połowę tańsze.. :/  ) Jakie jest założone działanie kremów? Kremy mają być przede wszystkim nawilżające. Kolejne zadanie to wygładzanie skóry i pierwszych zmarszczek ( również mimicznych ). Produkty zostały zainspirowane energią roślin morskich. Po użyciu kremu na noc, rano skóra ma być gładka i odświeżona. Krem na dzień ma być kontynuacją odświeżenia.

Po pierwszej nocy krem się sprawdził. Skóra dobrze nawilżona, gładka, nie widać efektu zatkanych porów. Krem na dzień? Również dobrze nawilża, chodź daleko mu do nawilżania Vichy. Po użyciu obu, nie jest wyczuwalne ściągnięcie skóry i momentalnie się wchłaniają. Zauważyłam też, że wersja na noc jest tłustsza niż na dzień. Kolor kremów jest błękitny a konsystencja dość gęsta. No i przepiękny, świeży zapach. Czy będą działać przeciwzmarszczkowo? Pewnie nie, bo ja, generalnie nie wierzę,że krem może usunąć zmarszczki. Dla mnie jednak ważne jest nawilżanie. A jeśli jest jakiś dodatkowy efekt, jak " redukcja zmarszczek" (których nie mam jeszcze za wiele) to czemu nie? :))

czwartek, 10 lutego 2011

MAC'owy zawrót głowy..

Dzień dobry moi Drodzy, czy Wy też zaczęliście dzień od mocnej kawy? Zupełnie jak ja. :)
Dzisiaj chciałam poruszyć temat MAC'a. Czy na prawdę jest taki niesamowity jak wszyscy mówią? Zaraz się tego dowiemy.
Jak wiele innych dziewczyn, ja także poluję na kosmetyki MAC'a. Niestety, z racji tego, że mieszkam tu gdzie mieszkam, nie mam za często dostępu to sklepu owej marki. Moją jedyną szansą na zakupy jest podróż do Polski przez Oslo. Na lotnisku Gardermoen możemy znaleźć MAC'a. Tak też zrobiłam przy okazji ostatnie podróży. Może teraz parę słów o marce.
Co właściwie oznacza tak popularna i tajemnicza nazwa MAC? Otóż to nic innego jak Make-Up Art Cosmetics. MAC został wynaleziony przez Franka Toskan oraz Franka Angelo w 1984 roku w Kanadzie. Jak możemy zauważyć, jest to dość stara marka. Pierwszy sklep otworzony w US został w 1991 roku na Greenwich Village w Nowym Jorku. :) Na stoisku marki można znaleźć od cieni, czystych pigmentów i podkładów, przez kosmetyki do pielęgnacji twarzy kończąc na lakierach do paznokci.
Jakość kosmetyków MAC jest niesamowita. Każdy cień jest bogato na pigmentowany. Nie licząc tych oczywiście, które takie nie powinny być. Cienie można podzielić ze względu na rodzaj wykończenia. Mamy  FROST, LUSTRE, MATTE, SATIN, VELUXE, VELUXE PEARL oraz VELVET. Są to odcienie chłodne,  błyszczące, matowe, perłowe itd. Generalnie każdy może znaleźć coś dla siebie. :) MAC posiada w swojej kolekcji  również mineralne kosmetyki.  Ja zakupiłam 5 sztuk pojedynczych cieni. Założeniem było, żeby kupić tylko wkłady do paletki ale niestety, na lotnisku nie prowadzą sprzedaży wkładów. Można kupić tylko pojedyncze cienie w pudełeczkach. Pewnie bardziej się im to opłaca. ;) Moje kolorki to Black Tied, Retrospeck, Idol Eyes, Gleam i Mulch.

Cieszę się że w końcu i ja mogę mieć coś z MAC'a. Kolory na obrazkach nie oddają rzeczywistych odcieni tych małych cudeniek. Cena jednego cienia w pudełeczku  waha się w granicach od 40-55zł. :)

środa, 9 lutego 2011

Pierwsza notka i mała recenzja :)

Witam Was moi kochani. :))  Dzisiaj postanowiłam zacząć pisać bloga.Zbierałam się do tego już od dawna ale chociaż staram się kręcić filmy na youtube.com dość regularnie, czasem brak mi czasu. Dlatego właśnie piszę. Bo czasem łatwiej jest coś napisać niż powiedzieć. ;)
Moja pierwsza notka będzie recenzją fluidu do ciała Lipidiose Nutritive firmy Vichy. Kosmetyki Vichy są jednymi z moich ulubionych kosmetyków pielęgnacyjnych i posiadam już dość sporą kolekcję od balsamów, przez kremy i podkłady. Pisze fluid, ponieważ ja akurat takowy posiadam i jest on przeznaczony do skóry suchej. Występuje on również w formie kremu do skóry bardzo suchej. Moja na szczęście nie jest aż tak bardzo przesuszona, więc wybrałam ta pierwszą opcję.
Pierwsze co skłoniło mnie do kupna fluidu, jest jego zapach. Zapach jest delikatny i dość specyficzny. Trochę jak kosmetyki dla dzieci lub kremy do opalania. Uwielbiam aplikować go po kąpieli. Wtedy sóra jest taka gładka i odprężona... ;)
Kolejną rzeczą jest jego konsystencja. Fluid nie jest bardzo gęsty i po nałożeniu na skórę zaczyna się topić, przez co wchłanianie następuje bardzo szybko. Nie musimy się martwić o to, że pobrudzimy ubrania. Fluid jest lekko mleczny. Posiada także pompkę, która jest dla mnie bardzo ważna by zachować czystość i ułatwić aplikację. No i najważniejsze. Bardzo dobrze nawilża. Dla mojej skóry jest idealny. U mnie sprawdził się on również latem, gdy moja skóry było trochę spieczona słonkiem. Fluid bardzo dobrze radzi sobie z łagodzeniem podrażnień. Jedynym minusem jest to,że niestety, nie należy do najtańszych. Cena waha się pomiędzy 90 a 120 zł za 400 ml. Mimo wszystko ja jestem zadowolona ponieważ jest on dość wydajny. W aptekach można dostać darmowe próbki fluidu i kremu. Warto spróbować. Pozdrawiam ;)